Książka na marzec

Zachęcamy do lektury książki znanej bestsellerowej pisarki Małgorzaty Kalicińskiej „Trzymaj się Mańka”. To ciepła, dodająca otuchy książka ze świetną męską postacią. Autorka przekonuje, że wszelkie granice wiekowe są jedynie w naszych głowach, a na miłość nigdy nie jest za późno.

[…]

„Szosa Lubelska zapchana jak zawsze. Drażni mnie to. Odwykłam? Może tak… Muzyka w radiu też nie pomaga. Może Dwójka? O, tak! Poproszę o spokojną muzykę, bo życie mnie wkurza i na razie za nim nie nadążam! Rachmaninow? No… może być! Nareszcie zaczynam czuć, że jest lato. Widzę zieloność łąk i lasów, chociaż Lubelska jest załadowana przy drodze hurtowniami, stacjami benzynowymi i Bóg wie czym jeszcze. Zaraz zjadę do nas za mostek i jak zwykle tam uspokoję się, wyluzuję.

Bardzo się tu zmieniło od czasów, gdy mama nazwała to miejsce Zamościem. Taka to była dziura! A teraz to dość znane rejony, bo gdy się minie tatę i pojedzie dalej wiejską drogą przy Świdrze, dojedzie się do Kopek, które stały się dla kilku osób ze świata sceny łakomym kąskiem, oazą ciszy i spokoju dla wybranych. Mieszkali tu i mieszkają Artyści, a nie rolnicy jak tatko i Kobyliński. Czyli nie tylko rodzice odkryli czar tego miejsca.

Tatko czeka przy otwartej bramie i zaprasza gestem, machając mi z daleka. Mój kochany! Bieluśkie włosy, jakby mniej przygarbiony niż zazwyczaj, koszula w czerwono-zieloną kratę – jaka twarzowa! No piękny jest!

– Cześć, przystojny panie! – Przytulam go naprawdę bardzo stęskkniona. Pachnie dobrą wodą kolońską i wiatrem.

– Cześć, Baranku. No nareszcie! Myślałem, że się obraziłaś!

– Na ciebie?

  • Na życie! Chodź, chodź! Mam znakomitą zupę z jabłek i lubczyku.

– Już się boję – jęknęłam.

Jest jak dawniej. Ojciec robi sobie przerwę, bo przyjechałam. Daje mi zupę w altanie. Niesie parujący garnek, choć jest ciepło, a ja w samochodzie nie włączałam klimatyzacji i jestem spocona. W altanie jest cień. Cała jest porośnięta clematisem, który kwitnie na intensywnie fioletowo. Wkoło mniszek wielkimi kępami z żółtymi półpomponami kwiatów. Co za połączenie! Na stole oczywiście cerata, bo ojciec nie lubi jadać na surowym drewnie. Pewnie kupiła mu na targu córka Kobylińskiego, bo to cerata imitująca koronki. Jak mi tu dobrze! Zupa dziwna, przecierana z warzyw, z wyraźnym aromatem jabłek i posypana obficie tuż przed zdjęciem z ognia lubczykiem i pietruszką z koprem. Do tego ziemniaki z patelni odsmażane na maśle.

– Chcesz śmietany?

– Tatku, nie! Skąd taka zupa?

– A bo ja czasem oglądam tę śliczną panią w telewizji. Ona się pięknie uśmiecha i ma świetne pomysły. I to chyba jej przepis. Albo może tego chłopaka? Nie pamiętam. Ale pyszna jest! Ziemniaki, kwaśne jabłka, seler, biała część pora, bo wszystko ma być białe. I na koniec duuuużo lubczyku i pietruszki. No jedz, jedz. Chcesz jeszcze?

– O, nie. I tak się zatuczyłam. Zobacz! Greenpeace zabrałby mnie do morza z mety.

Ojciec nie rozumie dowcipu, więc nie tłumaczę. Uśmiecha się i widzę, jak mu się świecą oczy na mój widok. Widocznie długo czekał. Dyskretny jest.

– Baranku, no to powiedz, czemu przyjechałaś. Tylko tęskniłaś za ojcem czy jeszcze coś?

Zaprzeczam z pełnymi ustami.

– Oj, pokaż nochal. Nie wydłuża ci się?

Ojciec mnie wypytuje, a ja już teraz mogę mu spokojnie powiedzieć prawdę. O zalaniu, o podłodze, o facetach z Wenus. Dziwi się…”